You are currently viewing Martyna Wojciehowska – Na krańcu świata

Martyna Wojciehowska – Na krańcu świata

  • Post category:Wywiady

W zeszłym roku po raz pierwszy była w Rzymie i spełniła swoje wielkie marzenie – przebiegła maraton w Nowym Jorku. Martyna Wojciechowska przyznaje, że nie trzeba wyprawiać się na krańce świata, aby odkryć coś ciekawego. Podróżniczka i dziennikarka, prezeska Fundacji UNAWEZA, od lat wspiera ważne inicjatywy społeczne

„Dobrze widzi się tylko sercem. To, co najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” – to piękna sentencja z „Małego Księcia”, a jaka jest Twoja definicja piękna?

„Mały Książę” to jedna z moich ulubionych książek. Dużo w niej mądrości. Zgadzam się, że wszystko, co najważniejsze i najpiękniejsze, jest niewidoczne dla oczu. To jest właśnie to „coś”, ten x-faktor, którego nie potrafimy zdefiniować. Żadna sztuczna inteligencja go nie zastąpi. Na szczęście!

Może to tylko kwestia czasu i lepszych algorytmów?

Sztuczna inteligencja ma dzisiaj wielki wpływ na nasze życie. Otacza nas coraz więcej obrazów i filmów, które, choć w ogóle nie istnieją, wpływają na to, jak się czujemy. W szczególności dotyczy to młodego pokolenia, które poddawane jest ciągłej presji, aby wyglądać perfekcyjnie, mieć idealne życie, dorównywać nierzeczywistym standardom piękna. Dlatego, jako prezeska Fundacji UNAWEZA i inicjatorka projektu „MŁODE GŁOWY. Otwarcie o Zdrowiu Psychicznym”, z radością przyjęłam propozycję współpracy z marką Dove, która deklaruje nieużywanie SI do przerabiania i kreowania wizerunków kobiet w swoich materiałach. Pamiętam ich pierwszą kampanię z 2004 roku, w której uczestniczyły kobiety w różnym wieku, o różnych rozmiarach i kolorze skóry. Pokazane w sposób naturalny, bez ingerencji programów graficznych. Teraz, 20 lat później, zostałam ambasadorką akcji #PrawdziwePiękno marki Dove, bo połączyły nas te same wartości i zasady.

Wyniki badań dotyczące samoakceptacji wśród kobiet są dość przygnębiające – większość z nas jest niezadowolona ze swojego wyglądu. Ty siebie akceptujesz z całym dobrodziejstwem inwentarza?

W poprzednim roku skończyłam 50 lat. Przeszłam długą drogę. Miałam naprawdę wiele momentów w życiu, kiedy czułam się niewystarczająca. Dlatego stworzyłam kampanię „I AM ENOUGH.” – żeby przypomnieć kobietom, że każda z nas jest wystarczająca. Nie musimy być idealne, bo ideały nie istnieją. Przecież często nawet to, co widzimy na okładkach magazynów, nie jest prawdą – takie zdjęcie okładkowe to praca całego sztabu: makijażystów, stylistów, fryzjerów, specjalistów od oświetlenia, profesjonalnego fotografa, który wie, jak złapać kadr, żeby na nim wyglądać najbardziej korzystnie, a później często jeszcze dochodzi też praca grafików. Ciągła pogoń za nierealnym wyobrażeniem ideału i dokręcanie sobie śruby są po prostu niezdrowe. Z badań firmy Kantar na zlecenie marki Dove wynika, że aż 55 procent kobiet jest niezadowolonych ze swojego wyglądu! 16 procent oddałoby 5 lat swojego życia w zamian za idealny wygląd. Szokujące! Ile wspaniałych rzeczy można zrobić przez ten czas, a nie tylko wyglądać.

Porównywanie się do „ideałów” z mediów społecznościowych też nie sprzyja naszej pewności siebie.

Co trzecia kobieta mówi otwarcie, że treści, które ogląda w mediach społecznościowych, wpływają na jej samopoczucie i chęć bycia bardziej „idealną”. Mało tego, 30 procent kobiet co najmniej raz zrezygnowało z jakiejś aktywności fizycznej, z pójścia na plażę, basen czy do sauny, ponieważ uznały, że nie wyglądają wystarczająco dobrze. I wiesz co, mi też się to zdarzało! Miałam obawy, żeby rozebrać się na plaży, bo nie czułam się z tym komfortowo. Dzisiaj, z perspektywy czasu i doświadczenia, jest mi znacznie łatwiej. Choć wciąż mam takie dni, że stojąc przed lustrem nie jestem zadowolona z tego, co widzę. Wtedy mówię sobie: „Stop – jesteś wystarczająca. Po prostu miałaś jedną nieprzespaną noc”. Trzeba być dla siebie i innych życzliwym. To naprawdę potrafi wiele zmienić.

Twoja córka ma 17 lat. Przekazujesz jej dobre wzorce, dbasz o to, żeby była dla siebie życzliwa?

Tak, pilnuję, żeby czuła się ważna, sprawcza, miała poczucie własnej wartości. Zwracam uwagę nie tylko na to, co do niej mówię, ale też jaką pokazuję jej postawę życiową. Zachęcam również innych rodziców, zwłaszcza mamy, żeby nie wypowiadały się źle o sobie i innych kobietach, unikały nieżyczliwych komentarzy. Dzieci tym nasiąkają. Jest wiele rzeczy w życiu mojej córki, na które jednak nie mam wpływu. Na przykład na to, jakie treści ją otaczają w mediach, jakie słyszy komentarze od rówieśników. Mogę pracować tylko nad jej odpornością psychiczną, umiejętnością radzenia sobie z pewnymi wyzwaniami, nad higieną cyfrową i uświadamiać, że nie wszystko, co widzimy, jest prawdą i że trzeba to umieć odróżniać.

Korzystasz czasami ze sztucznej inteligencji?

Nie. Raz wprawdzie korzystałam na potrzeby projektu – miałam spotkanie z Sofią, robotem humanoidalnym wyposażonym w sztuczną inteligencję, musiałam się więc przygotować. Wiem, że jestem w mniejszości, jeśli chodzi o SI, trzymam się kurczowo starych rozwiązań i nie sądzę, żebym z tej drogi zeszła. Nie czuję takiej potrzeby. To, co robię, mówię, co pokazuję, jest prawdziwe. Oczywiście, treści wygenerowanych przez SI jest coraz więcej. Można z niej korzystać w sposób przemyślany, świadomy i etyczny. Uważam, że nie zastąpi to jednak tego wyjątkowego pierwiastka, który jest w żywym człowieku. Nie wyobrażam też sobie, żeby SI napisała mi przemówienie, artykuł czy stworzyła post na Instagram, choć wiem, że jest to coraz bardziej powszechne, ale to nie moja droga.

Eksplorujesz rzeczywistość na własnych zasadach. Na jaki kraniec globu wyruszysz w najbliższym czasie?

Na razie nigdzie się nie wybieram. Po intensywnym jubileuszowym 15. sezonie programu „Kobieta na krańcu świata”, doceniam czas spędzony w domu, z rodziną. A jeśli chodzi o podróże, to wybrałam się ostatnio z córką i przyjaciółką do Nowego Jorku i to było wspaniałe doświadczenie. Mnie cieszą takie dla niektórych popularne kierunki wyjazdów. Może to kogoś zaskoczy, bo odwiedzałam z kamerą tyle egzotycznych krańców świata, a wcześniej nigdy nie byłam w Berlinie, Wenecji czy Rzymie. Dopiero w tym roku, z okazji moich 50. urodzin, poleciałam do Rzymu na weekend i cieszyłam się jak dziecko. Kontemplowałam potęgę tego miasta, jego architekturę i kulturę. Jadłyśmy pizzę, dużo spacerowałyśmy i chłonęłyśmy szaloną włoską atmosferę. Do tej pory znałam Włochy jedynie przez pryzmat gór, nart i wspinaczki w okolicach Tyrolu.

Jak było w Nowym Jorku?

Do Nowego Jorku poleciałam po części służbowo. W The Explorers Club, najbardziej prestiżowym klubie podróżniczym na świecie, miałam prelekcję z okazji pokazu filmu dokumentalnego „The One With Hope”, który wyreżyserowałam razem z Ewą Marcinowską. Opowiada on historię Anji Ringgren Loven, duńskiej działaczki społecznej, która ratuje dzieci oskarżone o czary w Nigerii. Temat, który poruszyliśmy, jest bardzo ważny i cieszą nas liczne nagrody, które ten film dokumentalny zdobywa na międzynarodowych festiwalach, bo dzięki temu ten temat dociera do większej liczby odbiorców.

Jak wyglądała prywatna część tej podróży?

W Nowym Jorku pojawiłam się także, żeby spełnić swoje marzenie, które od wielu lat odkładałam. I tak oto, w wieku 50 lat po raz pierwszy w życiu przebiegłam maraton, czyli 42 kilometry i 195 metrów. Nie mogłam sobie wymarzyć bardziej magicznego miejsca do tego debiutu, bo nowojorski maraton ma w sobie magię. Cieszę się, że mogłam pobiec właśnie tam. Wykorzystałam również ten czas, aby razem z córką odwiedzić parę ciekawych miejsc. Była moją przewodniczką po galeriach, muzeach i miejscach, których sama bym nie odkryła. Zawsze unikałam wielkich miast, a teraz, dzięki Marysi, zwiedzam świat inaczej. Byłam dziesiątki razy w Afryce, Azji, na Antarktydzie czy Spitsbergenie. A przecież nie trzeba jechać na ten prawdziwy kraniec świata, żeby wspaniale spędzić czas i odkryć coś nowego. Zawsze jest czas na zmiany.

Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz/AKPA