You are currently viewing Mateusz Damięcki

Mateusz Damięcki

Mateusz Damięcki powracając  na szklany ekran w serialu Canal+ „Prota sprawa” jako samotny mściciel i po raz kolejny udowadnia, że jest aktorem wszechstronnym.

Już niebawem premiera serialu „Prosta sprawa”, w którym możemy Pana zobaczyć w kolejnej, nieoczywistej kreacji. Czy wcielenie się w rolę tak odmienną od tych, które Pan zagrał, stanowiło wyzwanie?

Sam nie wiem, co jest większym wyzwaniem, czy wykreowanie po raz enty uśmiechniętego chłopaka w koszuli w kratę i zagranie go w inny niż dotychczas sposób, czy właśnie rola na totalnej kontrze. Zagranie Bezimiennego takiego, jakiego podarował mi Wojtek Chmielarz razem z Cyprianem Olenckim, nazwałbym nie tyle wyzwaniem, co nagrodą. Zmiana oblicza jest przecież wpisana w specyfikę tego zawodu i to właśnie jest najatrakcyjniejsze. A z punktu widzenia ambitnego aktora, który nie znajduje satysfakcji w odcinaniu kuponów, tendencja do proponowania mu przez producentów lub reżyserów ról wpisujących się jedynie w jego zewnętrzne emploi, to pójście na łatwiznę. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że przez całe swoje zawodowe życie dostawałem jedynie role, które były powierzchowne i przez to nieciekawe. Ale muszę przyznać, że było ich sporo. Dlatego jak kania dżdżu czekałem, aby zaproponowano mi coś, co złamie stereotyp, w który przez lata byłem wbijany z racji tego, jak byłem postrzegany. Przecież zły człowiek wcale nie musi być brzydki, a mrocznego bohatera równie dobrze może zagrać aktor, którego emploi jest odmienne od postaci, którą gra. Na tym właśnie polega aktorstwo. Im więcej seriali i filmów oglądałem, tym mniej maiłem wątpliwości, że tak jest. Pojawiło się mnóstwo platform i streamingów, przykład szedł z rynku skandynawskiego, brytyjskiego, azjatyckiego i wielu innych. I nagle coś zaskoczyło, przyszedł Marcin Zarębski – producent i Cyprian Olencki – reżyser i stwierdzili, że Mateusz Damięcki może zagrać kibola. Teraz dostałem od nich w prezencie kolejną rolę – samotnego mściciela.

Od najmłodszych lat związany jest Pan z aktorstwem. Jaka rola była dla Pana przełomowa ?


W różnych momentach mojego życia zawodowego pojawiały się role, które miały wpływ na mój rozwój. Było „Przedwiośnie” i „Córka kapitana”, po których okazało się, że kino historyczne, kostiumowe, które od obejrzenia „Potopu” tak bardzo mnie pociągało, jest w moim zasięgu, co więcej, widzowie chcą mnie w takich filmach oglądać. Później było „Jutro idziemy do kina”, które mimo, że zostało stworzone nie do kina, a na mały ekran, również diametralnie odmieniło moje życie. Okazało się, że nawet filmy skromne, ale stworzone uczciwie i z pasją, mogą trafić do szerokiego grona odbiorców i wywoływać ciekawość oraz wielkie emocje, mieć pozytywny odbiór. Potem przyszła długa seria ról, które wbijały mnie coraz głębiej do niebezpiecznej szuflady, z której próbowałem się wydostać. Cyprian zobaczył „Kochaj i tańcz”, dzięki któremu przekonałem widzów, że nie potrafiąc tańczyć, umiem to zagrać. Nikt nie spodziewał się, że mogę być kibolem i Cyprian postanowił to wykorzystać. „Furioza” jest chyba najbardziej jaskrawym dowodem na to, że można z tej szuflady wyjść. A o to właśnie chodzi w aktorstwie. W ciągu dnia grasz Goldena, który biega łysy i wszystkich bije, później wpadasz na dwie sceny do „Na dobre i na złe”, gdzie jesteś miłym ginekologiem, który odbiera porody i wszyscy go lubią, a wieczorem lecisz do teatru, zakładasz perukę i wcielasz się w rozhisteryzowanego Dannego z „Bliżej” na 6 Piętrze, albo Hugh Hensona w pastiszowej adaptacji „50 twarzy Greya” w Teatrze Polonia. Aż w końcu przychodzi wolny weekend. Wtedy siedzę w domu i jestem znów sobą, ojcem i mężem. Biorę dzieci na rower.

 W kinie i teatrze było już wszystko. Czy Pana zdaniem to powielanie tego, co już znamy ?


W naszym teatralnym świecie mawia się, że po Szekspirze nie powstało i nie powstanie już nic nowego, ponieważ stworzył określoną liczbę komedii, tragedii i dramatów na temat wszystkiego, co się może wydarzyć w życiu, w relacjach między ludźmi. Są tam miłość, zdrada, nienawiść, zazdrość, bunt i pasja. Jest zło i dobro. Szekspir stworzył kompletny bestiariusz postaci, opisał wszelkie możliwe charaktery i usposobienia. Są Makbeci, Hamleci, córki z „Króla Leara” i to wszystko tworzy zdawałoby się kompletną mozaikę. I tak, i nie. Mimo trudności, wyobraźnia i miłość do sztuki nadal pozwalają nam kreować nowe projekty. I jeśli chodzi o „Prostą sprawę” uważam, że nam się to udało. Bardzo mi się podoba, że zagraliśmy sobie na stereotypach, oczekiwaniach i nadziejach. Nawiązaliśmy oczywiście do tego, co już było, pośmialiśmy się z tego, ale wyciągnęliśmy też nowe, ciekawe i pozytywne rzeczy.

Jaką postacią według Pana jest Bezimienny ?


Dla mnie jest ze wszech miar atrakcyjny i mam nadzieję, że dla widzów również taki będzie. Mało mówi, dużo robi, jest stereotypowo męski, ale w tej konwencji tak już być musi. Nie przywiązuje wagi do wyglądu zewnętrznego, nie goli się nie dlatego, że trzydniowy zarost fajnie wygląda, ale dlatego, że nie ma na to czasu. Jego historię widz odczyta z licznych blizn na jego ciele, znaków, które pokazują, że potrafi zawalczyć o siebie i innych. Pokonywanie zewnętrznego bólu i konfrontacja z bezbronnością, którą czuje w relacji z kobietą też jest wpisana w męskość. Wydaje mi się, że jest takim bohaterem, którym wielu z nas chciałoby być. Mimo że jest w stanie jedną ręką roznieść w pył pół mafii jeleniogórskiej, to ma problem z intymnym pocałunkiem, i to właśnie czyni tę postać ciekawą. Mam poczucie, że będzie się podobał zarówno mężczyznom, jak i kobietom. Lubię go, bo jest wielowymiarowym ale jednocześnie prostym facetem.

 W serialu jest też scena, w której gra Pan ze swoim ś.p. tatą. Schował ją Pan mocno pod sercem ?


To bardzo ważna dla mnie scena, szczególnie, że to jedna z ostatnich zawodowych aktywności mojego taty. Cyprian od początku chciał, żeby tę małą rólkę zagrał mój tata. Taty już nie ma. Ale JEST, i będzie już na zawsze. Ma swój tembr głosu, swoją interpretację, swój pomysł na tę postać. Można sobie go przewinąć, zrobić stopklatkę. Widzowie otrzymają dość interesujący misz-masz w tej scenie, jedna część mózgu będzie wiedziała, że grają to Mateusz i Maciej, ojciec i syn, a równocześnie druga część mózgu będzie zdawać sobie sprawę, że to jednak jest serial, w której mamy do czynienia z fikcyjnymi bohaterami, Bezimiennym i Taksówkarzem.

Jak Pan ocenia współczesne polskie kino gangsterskie? Czy mamy szansę konkurować z zagranicznym, czy musimy jeszcze nad tym popracować ?


Po pierwsze, chodzi o to, żeby kino robili ludzie, którzy kochają to robić. Po drugie muszą umieć to robić, a po trzecie trzeba mieć na to pieniądze. Uważam, że pasjonatów nam nie brakuje, ludzi, którzy kochają film i wiedzą, jak go stworzyć. Natomiast deficyt leży w budżecie. Polskie kino, jeśli chodzi o kwestie ekonomiczne nadal pozostaje niszowe w porównaniu z rynkiem na przykład amerykańskim. Nie znaczy to jednak, że nie można zrobić dobrego filmu z małym budżetem. Uważam, że jesteśmy w stanie to robić, tylko że skala jest zupełnie inna.

Czy gdyby miał Pan propozycje zagrania podobnej postaci do Bezimiennego, zdecydowałby się Pan ją przyjąć ?
Oczywiście, że tak. Musiałbym to tylko inaczej zrobić. I nie chodzi tylko o inną fryzurę (śmiech).

umieścić napis pod wywiadem „Źródło –  AKPA Polska Press Spółka z o.o.”