You are currently viewing Ewa Błachnio – rozbawia do łez

Ewa Błachnio – rozbawia do łez

Ewa Błachnio od wielu lat rozbawia Polaków do łez. Aktorka kabaretowa, a także stand-uperka zdradza, jakie są jej zawodowe marzenia.

Zdała Pani egzamin na aktora dramatu. Ma Pani jakąś wymarzoną rolę, którą chciałaby Pani zagrać?

Chciałabym zrobić naprawdę dobrą rolę w naprawdę dobrym filmie fabularnym — może marzenie to nie zawiera zbyt wielu konkretów, ale! Oddaje wszystko (uśmiech — przyp. red.).

Od wielu lat występuje Pani na scenie. Często Pani improwizuje?

Artysta kabaretowy lub stand-uper może pozwolić sobie na dodanie czegoś od siebie podczas występu? Może, a nawet wskazane jest, aby dodawał. Bo jednym jest napisany żart czy skecz — gagi, bity, puenty, a czym innym jest reagowanie na „tu i teraz”. Na zdarzenia losowe, na spóźnionego widza, którego wszyscy widzą, a skrada się, jakby mu przed chwilą wypadł dysk czy też jak na nagraniu mojego pierwszego programu standu-owego pt. „Czy na sali jest mój mąż?” (do obejrzenia w Internecie) niezwykły śmiech pani w piątym rzędzie, który słyszą wszyscy, bo pani chichra się jak foka dosłownie! No grzechem byłoby nie skomentować tego — tym bardziej że występ był pod Szczecinem. Foka? Tyle kilometrów od morza, toż to cud! (uśmiech — przyp. red.).

Na co dzień rozśmiesza Pani innych. A co Panią najbardziej śmieszy?

Tak na co dzień? To zwierzęta — kocham filmiki, które zalewają social media, typu: kąpiąca się w kałuży panda, albo jedzący czereśnie szop, o alpakach nawet nie wspominając, bo przecież oczy same się śmieją. Oczywiście bawią mnie moi „zawodowi” koledzy — prywatnie, w pracy i na scenie. Lubię oglądać stand-up zachodni, ale cenię też wielu polskich komików — to przyjemność patrzeć jak ten nurt się u nas rozwija. Cóż jeszcze…? Bardzo często bawią mnie nasi politycy. Rubikon absurdu został przekroczony tak wiele razy, że już naprawdę trzeba się do nich po prostu uśmiechać. Chyba że znowu uda się im człowieka zirytować, wtedy błyskawicznie wracam do pand, szopów i alpak.

Z pewnością wiele celów udało się Pani spełnić. Co jeszcze pozostaje dla Pani marzeniem?

Wspomniany film, no i kilka „prywatnych”, ale to niechaj w tej przestrzeni zostaną (uśmiech — przyp. red.).

Pochodzi Pani z Pruszcza Gdańskiego. Lubi Pani wracać w rodzinne strony?

Lubię. W Pruszczu ciągle mieszka moja mama, czyli to tam jest mój, jak napisał Wojciech Młynarski, „cichy kąt, ciepły piec” — wracam, jak tylko najczęściej mogę.

Może Pani powiedzieć o sobie „tak, jestem spełnioną kobietą!”?

Czuję satysfakcję i ogromną wdzięczność — na spełnienie, jeśli takowe w ogóle istnieje, myślę, jeszcze przyjdzie czas.

Co przed Panią?

Szczerze mówiąc, dwa programy wypełniają mój kalendarz na najbliższe pół roku niemal w pełni, ale nie byłabym sobą, gdybym jednocześnie nie spotkała się z widzami w teatrze (w ostatni weekend sierpnia była się premiera w Krakowie — scena „Sztuka na wynos”, spektakl pt. „Jestem obok” — zdarzenie artystyczne o wielkiej wyjątkowości, zapewniam! (uśmiech — przyp. red.), jak i z publicznością stand-upową — pojawię się w kilku miastach z moim drugim programem pt. „Apokalipsy nie będzie”, a z jego króciutkim fragmentem wystąpię w Kielcach na Świętokrzyskiej Nocy Kabaretowej, także widzimy się na pewno i to wielokrotnie. Już nie mogę się doczekać!

Dziękuję za rozmowę.