You are currently viewing Marta Żmuda-Trzebiatowska

Marta Żmuda-Trzebiatowska

W serialu „Kuchnia” Marta Żmuda-Trzebiatowska gra szefową kuchni. W swoim domu aktorka również jest za pan brat z pieczeniem i gotowaniem. Jako mama dwójki dzieci dba o to, żeby jadły zdrowo i różnorodnie.

Z jakimi smakami i zapachami wiążą się Twoje najpiękniejsze i najsmaczniejsze wspomnienia kulinarne?

Pierwsze, najczulsze wspomnienie sięga czasów dzieciństwa. Pamiętam, że kiedy przekraczało się próg domu rodzinnego mojej babci, rozchodził się w nim cudowny zapach świeżo pieczonego ciasta drożdżowego. Babcia piekła słodkości dla swoich wnuków. To zapach, za którym tęsknię. Gdy na świecie pojawiły się moje dzieci, pomyślałam, że też bym chciała, aby odkrywały w mojej kuchni smaki i zapachy, które zostałyby z nimi na zawsze i przywoływałyby tak cudowne wspomnienia.

Dzieci dużo zmieniły w Twoim życiu?

Swoje życie dzielę na czas przed urodzeniem dzieci i po urodzeniu dzieci. Bycie mamą to graniczny moment w moim życiu, który bardzo mnie zmienił jako kobietę. Przyznam szczere, że przed urodzeniem dzieci kuchnia nie była miejscem, do którego chętnie zaglądałam. Dzieci wszystko zmieniły. Przyłożyłam się i zaczęłam ogarniać tę sferę życia. Dziś mogę być z siebie dumna. Śmieję się, że mogłabym być nawet ekspertem od żywienia dzieci. Zależy mi, żeby zdrowo jadły i żeby to były domowe smaki. Wiadomo przecież, że to, co jemy, bardzo wpływa na to, jak się czujemy.

Czym zatem pachnie Twoja kuchnia?

Na pewno wypiekami. Pieczenie ciast i słodkości akurat zawsze sprawiało mi wielką radość. Jeśli chodzi o gotowanie, jestem tak zorganizowana, że układam menu na cały tydzień. Dbam o to, żeby dzieci jadły różnorodnie. Bliska jest mi kuchnia zero waste. Staram się kupować tylko to, co potrzebne.

Często jest tak, że osoba, która zaspokaja apetyty domowników, musi się liczyć z ich kaprysami. Wiadomo, nie każdemu to samo smakuje — jeden chce owsiankę, drugi jajecznicę, trzeci nie ma na coś apetytu. Jak sobie z tym radzisz jako domowy szef kuchni?

Rzeczywiście, zdarzają się takie sytuacje. Dzieci, które do tej pory były wdzięcznymi konsumentami, zaczynają mieć swoje sympatie i antypatie kulinarne. Na przykład awersję do koloru zielonego. Radzę sobie z tym całkiem nieźle. Brokuły na przykład oswoiliśmy, nazywając je „drzewkami dinozaura”. „Zielone gofry Shreka” zawdzięczają swój kolor szpinakowi. Liczy się pomysłowość, inwencja twórcza, sposób podania. Wiem, że w tradycyjnej formie szpinak by nie przeszedł, ale w gofrach Shreka, czemu nie. Nigdy jednak nie oszukuję dzieci. Kiedy pytają, co to jest, zawsze im wyjaśniam.

Jednym słowem, masz sposoby, jak zachęcić dzieci do jedzenia?

Tak, choć do niczego ich nie zmuszam. Stosuję zasadę, że jak ci nie smakuje, to nie jedz. Mamy pięć regularnych posiłków. Nawet jeśli dziecko nie zje zupy, to zje drugie danie ze smakiem. Wybrzydzanie i zachcianki nie wchodzą w grę, bo w ten sposób łatwo wychować niejadka. Znam takie przypadki — ostatecznie dzieci chciały jeść tylko frytki, makaron i parówki. Pamiętam sytuację, kiedy synek nie chciał czegoś jeść, szybciutko pobiegłam do kuchni przygotowywać drugą potrawę. Wtedy, bardzo słusznie, zaprotestował mój mąż. Oczywiście jeśli dziecko poprosi, że jutro na obiad chciałoby na przykład naleśniki, to spełniam jego życzenie. Znam jego preferencje i biorę je pod uwagę. Staram się jednak, żeby w naszej kuchni panowała różnorodność i przekonuję również do tych mniej lubianych potraw.

Czy mąż pomaga Ci w kuchni, czy jest ekspertem od innych domowych zadań specjalnych?

eśli jesteśmy oboje w domu, to raczej ja zajmuję się gotowaniem. Natomiast kiedy jestem w pracy albo po prostu mi się nie chce, to wtedy on przejmuje stery w kuchni. Ma swoje popisowe potrawy — jajecznica tatusia, kurczak tatusia. Świetnie sobie radzi.

Po tym wstępie kulinarnym już wiem, że jesteś odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, grając szefową kuchni, Helenę Szparagę, w serialu „Kuchnia”.

To prawda (uśmiech — przyp. red.). Cieszę się, że w drugim sezonie mojej bohaterki jest na ekranie więcej. Dzięki temu mogłam ją lepiej poznać. Drugi sezon jest bardzo „miłosny”. Dużo scen dzieje się poza kuchnią.

Kto się czubi, ten się lubi. Waszych bohaterów też dotyczy ta prawidłowość?

Nadal z serialowym Wiktorem (Tomasz Karolak — przyp. red.) się czubimy i rzucamy sobie kłody pod nogi, ale też w wielu sytuacjach się wspieramy. Zachowujemy się trochę jak dzieci albo dwójka zakochanych nastolatków.

Pierwszy raz pracowałaś z Tomkiem Karolakiem na planie komedii „Nie kłam, kochanie”?

Tak i był to również mój pierwszy film z reżyserem drugiego sezonu „Kuchni” Piotrem Wereśniakiem. To spotkanie jest zupełnie inne, jestem dojrzalszą kobietą i aktorką. Pojawienie się w moim życiu dzieci, jak wspomniałam, zmieniło mnie. Na planie „Kuchni” poznawaliśmy się na nowo i dobrze nam się razem pracowało.

Odpowiada Ci poczucie humoru Tomka Karolaka?

Tomek to aktor organiczny, bardzo sprawny, a przy tym mistrz improwizacji. Czasem wychodzą z tych improwizacji cudowne rzeczy. Realizowaliśmy scenę, w której Tomek jako szef kuchni rzuca jedzeniem w swoich kucharzy. Wszyscy wiedzą, że trzeba się wtedy kryć, bo Tomek rzuca na serio. Ja jedna myślałam, że nic mi nie grozi, bo stoję w bezpiecznym miejscu. Myliłam się. Nagle dostałam w brzuch kapustą. Wkurzyłam się i oddałam. Powstała z tego bardzo ognista scena. „Jaki temperament!” — przyznał Tomek po tej akcji. Jestem aktorką, która potrzebuje odpowiedniego impulsu, żeby pokazać przysłowiowy pazur.

Wątki uczuciowe dominowały też ostatnio w życiu doktor Hanny Sikorki, którą grasz w serialu „Na dobre i na złe”.

Rzeczywiście, moja bohaterka najpierw uciekła sprzed ołtarza doktorowi Michałowi Wilczewskiemu (Mateusz Janicki — przyp. red.), potem zmarł jej ukochany Piotr (Mikołaj Roznerski). Sprawy uczuciowe znalazły się na pierwszym miejscu, a ja miałam do zagrania dużo ciekawych rzeczy.

Na planie filmu „Bejbis”, który właśnie wchodzi do kin, miałaś chyba wielkie pole do popisu, jeśli chodzi o grę z dziećmi?

Trafiło nam się wyjątkowo spokojne dziecko. W scenach, gdy miało płakać, uśmiechało się do mnie rozkosznie. Taki niemowlak to skarb! A film „Bejbis” to historia, która opowiada o różnych kolorach macierzyństwa, nie tylko tej radosnej.

Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz/AKPA