Mateusz Gessler został prowadzącym nowego kulinarnego show „Para do gara. Ona mówi, on gotuje”. W każdym odcinku widzowie oglądają trzy pary uczestników – małżeństwa, przyjaciół, rodzeństwo – którzy starają się jak najlepiej odtworzyć danie przygotowane wcześniej przez prowadzącego. Jak przyznaje Mateusz Gessler, ten program to cały on – zabawny, rozrywkowy, na luzie.
– Od kilku miesięcy prowadzisz kolejny telewizyjny show, tym razem widzimy Cię w programie „Para do gara. Ona mówi, on gotuje”. Ucieszyła Cię ta propozycja?
Muszę przyznać, że przez lata odrzuciłem wiele propozycji zawodowych. Nie chciałem angażować się w projekty, które nie gwarantowały mi pola do rozwoju. Program „Para do gara. Ona mówi, on gotuje” to mieszanina kulinariów i ludzkich emocji. Kiedy zobaczyłem, że to ja dostałem szansę poprowadzić program, byłem zachwycony. To show to cały ja! Jest zabawnie i na luzie. Dodatkowo, nie mam barier w poznawaniu nowych ludzi, a wręcz to uwielbiam.
– Lubisz zmiany?
Oczywiście zależy jakie, ale ogólnie nie (uśmiech – przyp. red.). Jestem z żoną już od ponad 20 lat, nie lubię wyrzucać jeansów. W telewizji lubię nowe wyzwania (uśmiech-przyp. red.).
– Widzowie mogli Cię oglądać m.in. w „MasterChef Junior”, „Drzewo marzeń”, „Hell’s Kitchen. Piekielna kuchnia”. Do którego programu masz największy sentyment?
Przede wszystkim do każdego z nich musiałem się inaczej przygotować. W pewnych sytuacjach jestem furiatem. Wiem, że gdy coś jest zrobione niezgodnie z moimi wytycznymi, mam z tym problem. Na tym poległo „Hells. Kitchen. Piekielna kuchnia”. Wtedy na planie pojawiali się zawodowi kucharze. Uczyliśmy ich i otwieraliśmy bramy do restauracji. W „MasterChef Junior” do dzieci pochodziłem bardziej pedagogicznie, bo wiem, jak łatwo można je skrzywdzić i zniszczyć ich marzenia. One miały pasję i chciały dzielić się nią ze światem. W tym show musiałem być krytyczny, a jednocześnie bardzo konstruktywny. Jedno jest pewne, lubię pracować, a telewizja to miejsce, w którym czuję się naprawdę bardzo dobrze.
– Francuska wersja programu „Para do gara. Ona mówi, on gotuje” odniosła sukces. Ty masz francuskie korzenie, oglądałeś tę edycję?
Oczywiście, co więcej, płakałem ze śmiechu jak bóbr. W polskiej edycji też wystąpią absolutnie fantastyczne pary, z różnych środowisk. Każdy z innej bajki. Będzie jednocześnie smacznie i rozrywkowo. Czy odniesie sukces, tak jak w przypadku chociażby francuskiej wersji? Nie umiem odpowiedzieć teraz na to pytanie. To zależy nie tylko ode mnie i uczestników, ale również od czasu emisji, pogody i wielu innych czynników. Ja cały czas się śmieję, producent również. Mam nadzieję, że widzowie odbiorą show równie dobrze.
– To Ty wymyślasz dania, które uczestnicy muszą odtworzyć. Wysoko postawiłeś poprzeczkę?
To będą dania proste, do których nie potrzeba wielu składników. Chcę pokazać ludziom, że z kilku produktów w ręku, można stworzyć niewyobrażalną ilość kombinacji. Dodatkowo nie chciałem tematycznie wyjeżdżać z Polski. Myślałem też o tym, aby produkty były łatwo dostępne. Nie trzeba spędzić pięciu godzin w sklepie, żeby wyczarować jedno danie. Miały być domowe, ale w wersjach restauracyjnych.
– Jesteś wierny zasadzie „przez żołądek do serca”?
W ten sposób przekonałem do siebie swoją żonę (śmiech – przyp. red.).
– Podobno to nie Ty rządzisz w kuchni, a właśnie Twoja życiowa partnerka.
Nie zmieniło się to od lat. Muszę jednak przyznać, że moja żona również ma coraz mniej czasu. Teraz kuchnia stała się polem walki dla mojego syna, który gotuje dla swojej dziewczyny.
– Dajesz mu kulinarne rady?
Oczywiście, chociaż uważam, że naprawdę świetnie gotuje. Ma niesamowitą precyzję oraz dobre wyczucie czasu i smaku. Dodatkowo wie, dla kogo gotuje. Ta szczypta miłości jest tak duża, że wszystko jest wyśmienite.
– Masz w głowie koncepcję programu, w którym chciałbyś jeszcze zaistnieć?
Chciałbym jeździć po świecie i pokazywać historię przez talerz. Nieustannie pragnę uczyć się więcej o kulturze kulinarnej w innych krajach. Mam wiele marzeń, ale przede wszystkim chciałbym dołożyć małą cegiełkę do tego, by zmienić świat na lepsze. Oczywiście, bardzo bym się cieszył, gdyby program „Para do gara” zakotwiczył na antenie na długi czas. Mamy fantastyczną ekipę i gości, którzy emanują pozytywną energią. Niektórzy będą wyluzowani, a inni wyjątkowo spięci, bo pierwszy raz będą występować przed kamerą. Ta różnorodność jest piękna!
– Jesteś właścicielem czterech restauracji. Jak udaje Ci się pogodzić pracę w gastronomii z pracą w telewizji?
Grunt to dobry zespół. Ja mam obok siebie cudownych, utalentowanych ludzi, którzy zresztą na co dzień tworzą cztery moje restauracje. Niemożliwe, by być w kilku miejscach naraz. Z niektórymi pracuję nawet 20 lat! Uważam, że warto stawiać kartę na ludzkość. Ja jestem ich kapitanem, narzucam kierunek, w którym płynie statek. To jednak dzięki nim mam spokojną głowę i mogę spełniać się również przed kamerą.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Aleksandra Szymczak/AKPA