ARTUR KOLIBSKI
W chwili, gdy pisałem ten artykuł, jakieś 200 kilometrów od mojego biurka działa się prawdziwa wojna, choć tak naprawdę toczy się ona na Ukrainie już od 2014 roku. Teraz jednak eskalacja działań wojskowych objęła całą Ukrainę. Regularne jednostki wojskowe Rosji przekroczyły granice suwerennego państwa i rozpoczęły się bombardowania ukraińskich miast.
Jednak nowoczesna wojna toczy się nie tylko w powietrzu, wodzie i na ziemi. Działania wojenne są prowadzone również w cyberprzestrzeni. I są one równie skuteczne jak padające bezpośrednio na pozycje obronne pociski. Wojna cybernetyczna to nie wybuchające bomby ani ryk silnika nadjeżdżającego czołgu.
Tu główną bronią jest chaos, dezinformacja, panika, destabilizacja, podział.
Na początku lat 90. ubiegłego wieku amerykański socjolog Alvin Toffler przewidział nadejście nowego gatunku wojny i nowego rodzaju żołnierzy.
Wyobraźmy sobie, że gdzieś na świecie programista pisze kilka linijek kodu i wysyła stworzony przez siebie program do sieci, a kilka godzin później w zupełnie innym kraju przestaje funkcjonować sieć bankomatów, zamierają systemy obsługi kart kredytowych, telefonia komórkowa, czy nawet aparatura w szpitalach, od której zależy ludzkie życie. Podatne na takie ataki są również sieci energetyczne, infrastruktura przesyłowa gazu, czy paliw płynnych, elektrownie (w tym także jądrowe), lotniska czy sieci sterowania ruchem ulicznym.
W dobie powszechnej cyfryzacji wiele systemów o kluczowym znaczeniu dla gospodarki, obronności, służb zdrowia i służb ratowniczych jest połączona z globalną siecią internetową – a co za tym idzie może być celem ataku cybernetycznego. Kilka tygodni temu przeprowadzono atak na Lotnicze Pogotowie Ratunkowe na Ukrainie, utrudniając pracę tej jednostce, której celem jest przecież ratowanie życia.
Co najbardziej niepokojące, prowadzenie wojny cybernetycznej nie wymaga już bycia „hakerem”. Żołnierze prowadzący tego rodzaju wojnę korzystają z popularności serwisów internetowych, mediów społecznościowych i wykorzystują przekonanie użytkowników o tym, że podawane w nich informacje są prawdziwe. Wystarczy więc umiejętna manipulacja, podawanie informacji mających skłonić użytkowników sieci do określonych zachowań, aby wywołać braki w zaopatrzeniu lub destabilizację systemu bankowego. Nawet jeśli tylko krótkotrwałe, są przyczyną niepokojów w społeczeństwie i wpływają bezpośrednio na cały system.
Warto przypomnieć panikę związaną z informacjami o brakach w zaopatrzeniu i wprowadzeniu reglamentacji paliwa wśród wojska. W kilka godzin wszystkie stacje benzynowe w mieście przeżyły istne oblężenie, kierowcy stali w kilometrowych kolejkach, tankowali pod korek i do wszelkich baniek i kanistrów, jakie znaleźli. Oczywiście, że sprawiło to, że na niektórych stacjach zabrakło w końcu paliwa i wprowadzono reglamentację. Przy okazji ta akcja sprawiła, że system obsługi kart kredytowych na stacjach zaczął mieć problemy z wydajnością. Co z kolei spowodowało kolejne „prawdziwe i sprawdzone informacje” o tym, że nie będzie można wypłacić gotówki. Czego efektem kolejnego dnia były kolejki do bankomatów i masowe wypłaty z kont klientów banków. Tego typu działania mogą w skrajnych wypadkach doprowadzić nawet do utraty płynności finansowej banku.
Mniej widowiskowe, ale równie groźne są też działania mające na celu manipulowanie emocjami społecznymi. Takiego typu praktyki możemy od dawna zaobserwować w sieci i mediach społecznościowych. Mają na celu skierowanie naszych emocji i działań w pożądanym przez „atakujących” kierunku. Ostatnio popularne jest w sieci określenie „troll”. Obserwując media społecznościowe i pojawiające się w nich treści, można zaobserwować znaczny wzrost trollingu, działań propagandowych oraz dezinformacji. Mechanizm ten nie polega jedynie na opłacaniu użytkowników, którzy rozpowszechniają dane treści, czy to za pomocą komentarzy, czy wpisów opierających się na odpowiednio zmodyfikowanych i dobranych faktach. Ale również korzystanie z tak zwanych „pożytecznych idiotów” (termin, którego powstanie przypisuje się Leninowi — a miał określać zachodnich dziennikarzy nastawionych entuzjastycznie do komunizmu). Czyli osoby, które zakładają konta w mediach społecznościowych, forach internetowych i publikują odpowiednie spreparowane informacje. Nawet jeśli są nieświadome tego, że biorą udział w grze operacyjnej wymierzonej w jakiś cel. Takie osoby rozpowszechniają dalej przeczytane informacje, wierząc w ich autentyczność i tym samym zachowują się bardziej wiarygodnie.
Ponieważ wojna konwencjonalna już trwa, nic dziwnego, że w cyberprzestrzeni toczymy już na pełną skalę wojnę cybernetyczną. Dlatego musimy pamiętać o tym, żeby podchodzić z zastanowieniem do naszych działań w sieci. Do informacji, które ujawniamy, do treści, które czytamy i które przekazujemy naszym znajomym. Nie publikujmy więc niesprawdzonych treści. Możemy przez to pomóc trollom osiągać ich cele.
W dzisiejszej wojnie informacja jest bronią i to bronią skuteczną.
Musimy pamiętać, że w dobie powszechnego dostępu do Internetu, informacje, które jeszcze 100 lat temu szpiedzy zdobywali narażając życie, obecnie mają podane przez nas na naszych profilach i blogach.
Tu pozwolę sobie przywołać cytat z listu niesławnego Ławrentija Berii (szefa NKWD), piszącego do Józefa Stalina: „fizyczna walka z Zachodem nie jest celowa, Zachód sam się unicestwi, wystarczy mu podsuwać odpowiednie środki.” Pokażmy jego następcom, że nie miał racji.